sobota, 22 listopada 2014

His Inferno, Rozdział 21

Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale jak nie nauka to wciskają mnie do jakiś konkursów, robienia prezentacji, plakatów czy innych bzdur i przez to nie mogę znaleźć czasu na bloga -,-
Miłego czytania :***




-Julio...
Słyszałam nad sobą głos, ale nie miałam siły nawet otworzyć oczu.
-Hm ? - zmarszczyłam brwi - Ach.. - położyłam dłoń na czole, które okazało się gorące.
-Źle się czujesz ? - spytał Zayn, robiąc to samo co ja - Jesteś rozpalona. - powiedział i wstał natychmiast, gdyż wcześniej klęczał przy łóżku.
-Która godzina ?
-10:30. - powiedział i ruszył w stronę drzwi - Przyniosę ci śniadanie. Nie wychodź z łóżka.
-Ale czemu ? - mruknęłam tak cichutko, że sama nawet siebie nie słyszałam.
Zayn wrócił po krótkiej chwili, w rękach trzymał pomarańczową tacę, którą postawił na szafce nocnej.
-Dziękuję, co to ?
-Nie, nie. - złapał mnie za ramiona, gdy próbowałam usiąść. Potem, gdy znów leżałam położył dłoń na moim czole, a następnie jej wierzch przyłożył do mojego policzka. - Źle się czujesz ?
-Boli mnie głowa. - westchnęłam - Właściwie to każda część ciała.
-Masz grypę, skarbie. - skrzywił się, siadając na brzegu łóżka. - Do kościoła pójdziemy za tydzień, dobrze ?
Nie chciałam zostawać w łóżku, ale naprawdę nie czułam się na siłach. Raziło mnie najmniejsze światło dobiegające zza zasłon. Pokój wirował, a powieki same opadały.
-Dobrze. - pokiwałam głową, uśmiechając się cierpko. - Chyba zjem później. Możesz zgasić światło ? - zasłoniłam oczy dłońmi.
-Jest zgaszone.
-Oh.. - zmarszczyłam brwi - To tak boli. - na ostatkach sił odwróciłam się na bok, zakrywając głowę kołdrą.
-Może wezwę lekarza ? - zasugerował. Czułam, że się podnosi.
-Nie, nie, to nie będzie potrzebne. To tylko grypa, a wiesz, że nie ma na nią lekarstwa, muszę to wyleżeć.
-Jesteś pewna ?
-Tak. Dziękuję za troskę. - udało mi się na niego spojrzeć, odwracając głowę.
-Nie dziękuj. - nachylił się i pocałował mnie w czoło - Zajmę się tobą, wkrótce wyzdrowiejesz.
-Mhm.. - mruknęłam - Noga już mnie nie boli. - dodałam.
-Cieszę się. Ale już nic nie mów, musisz odpoczywać. - złożył na moich ustach ciepły pocałunek - Przeniosę tutaj moje rzeczy i popracuję nad wykładem, okej ?
-Nie będę ci przeszkadzać ?
-Będziesz spać. - uśmiechnął się - Za chwilkę wrócę. Zrobić ci herbatę ?
-Może później. - zamknęłam oczy i już po chwili odpłynęłam w błogi sen.


-Ach... - odrzuciłam głowę n bok, wijąc się niespokojnie i czując, że powoli wybudzam się ze snu.
-Julio. - Zayn był już przy mnie, a dokładniej siedział obok i nachylał się do mnie.
-Noga... - jęknęłam - Boli. Bardzo.
Zerwał ze mnie kołdrę i natychmiast zdjął z mojej stopy bandaż. Była nadal opuchnięta, okazało się, że moje niespokojne przewracanie się z boku na bok zacisnęło opatrunek jeszcze mocniej, stąd ten silny ból.
Zayn poszedł do kuchni, stamtąd przyniósł zimny okład, który delikatnie przykładał do spuchniętej kostki.
-Jeszcze boli ? - zapytał zmartwiony.
-Już lepiej. - dyszałam ciężko, ocierając mokre czoło.
Mężczyzna położył na kostce nowy bandaż, zmoczony w zimnej wodzie, następnie owinął ją suchym bandażem a na koniec dał jej delikatnego buziaka.
-Już w porządku. - szepnął, nachylając się nade mną i pocałował mnie w czoło - Położyć się z tobą ?
Pokiwałam głową, pragnąc jego bliskości po koszmarze. Tak, miałam koszmar. Gdy bandażował moją nogę, przypomniałam sobie o nim.
-Coś ci się przyśniło ? - zapytał, jakby czytał mi w myślach. Położył się przodem do mnie i wziął w ramiona. Miał na sobie znoszone ciemne jeansy i niebieski sweter, tyle przynajmniej zdołałam dojrzeć.
Byłam wyczerpana.
-Śniła mi się mama. - szepnęłam, wtulając się w jego tors. - Żegnała się ze mną. Była straszna.. - schowałam twarz gdzieś w jego piersi i zacisnęłam powieki. - Zwykle nie miewam koszmarów..
Milczał przez moment.
-Mnie śniły się często. - rzekł cicho.
-Opowiesz mi ?
-Ale co ?
-Kto w nich był.
Przełknął głośno ślinę.
-Sophie ? - zapytałam. Moje oczy były zamknięte.
-Między innymi.
-Opowiesz mi kiedyś o niej ?
Przytulił mnie mocniej.
-Może. - rzekł, a jego gardło było zaciśnięte. Czułam, że drży.
-Kiedy zmarła ?
Wciągnął powietrze przez nos.
-Zaraz po porodzie.
-A jej mama ?
Milczał przez chwilę.
-Żyje. 
-Kochasz ją jeszcze ?
-Nie. I nie kochałem.
-Więc skąd Sophie ?
Wzruszył ramionami.
-Wpadka. - westchnął - Której nie mogę sobie wybaczyć.
Na moją skroń skapnęło coś mokrego. I to nie była  m o j a  łza.
-Teraz jest jej dobrze. Anioły się nią opiekują.
-Szkoda, że ja nie mogłem. - szepnął. Po chwili dodał - Ale masz rację. Tam na pewno jest jej lepiej, niż byłoby tutaj.
-Byłbyś dobrym ojcem.
-Skąd wiesz ?
-Troszczysz się o mnie. I robisz to lepiej niż ktokolwiek inny. Jestem pewna, że z Sophie również by tak było, a nawet lepiej.
Wytarł łzy.
-Dziękuję, Julio. - szepnął.
Leżeliśmy w ciszy przez kilka minut. Czułam, że Zayn jest nadal spięty.
-Jutro chyba zostanę tutaj.
-Zostajesz tu na dwa tygodnie.
-Tak, ale chodzi mi o uniwersytet. Nie wiem czy będę w stanie wyjść z łóżka i pójść na zajęcia.
-Sądziłem, że to oczywiste. - westchnął - Zadzwonię do nich i powiem, żeby ktoś mnie zastąpił. I żadnych "ale". - rzekł, a ja zamknęłam usta - Zostanę z tobą.
-Więc jedynie co mi zostaje to podziękowanie.
-Nie, jedyne co ci zostaje to odpoczynek. - pocałował mnie w czoło i wstał - Zrobię ci herbatę.
-Może być z miodem ? Rozbolało mnie gardło.
-Co tylko zechcesz. - puścił mi oczko i wyszedł z sypialni.



We wtorek, trzeciego dnia mojej choroby czułam się odrobinę lepiej. Przynajmniej na tyle, żeby siedzieć i samodzielnie zjeść śniadanie. Po zjedzeniu rosołu, który zawsze podawał mi Johnny gdy chorowałam, a mama była w więzieniu, powoli sączyłam herbatę.
Zayn siedział obok na krześle, gdy nagle sięgnął po niewielki, fioletowy kocyk leżący u moich stóp.
-Oh, znowu ? Nie jest mi zimno. - mówiłam, gdy zarzucił mi go na ramiona. 
-Jest. - rzekł - Wygodnie ? - poprawił poduszkę o którą opierałam się plecami.
-Jest dobrze. - uśmiechnęłam się lekko. 
Już i tak byłam przykryta dwiema kołdrami, obok mnie leżało setki poduszek z pierzem i koce. Było mi aż za dobrze.
Zayn przyłożył dłoń do mojego czoła.
-Dalej jesteś rozpalona. Przyniosę lekarstwa.
-Nie trzeba.
Nie słuchając mnie poszedł do kuchni, a stamtąd przyniósł tabletki do ssania na gardło, krople do nosa i proszek na ból głowy.
-Dziękuję ci, ale wezmę je gdy poczuje się gorzej.
-Chociaż tabletkę na gardło. - prosił i podał mi jedną, odbierając ode mnie pusty kubek po herbacie.
-Co mówili, gdy powiedziałeś, że bierzesz wolne ?
-Nic. Nie pytali, wiedzą, że to nie ich sprawa. - wzruszył ramionami, padając na oparcie fotela. Uznał, że będzie mu wygodniej niż na krześle, a jego wygoda była tu bardzo ważna, ponieważ siedział przy mnie całymi dniami. - Jesteś głodna ?
Zaczyna się..

-Mamy może winogron ? - zapytałam.
-Pani Morgan ! - zawołał, wstając z krzesła. 
Pani Morgan była niską brunetką w podeszłym wieku. Zayn poprosił ją, żeby przychodziła przez pełny tydzień, bo chce mnie przez ten cały czas trzymać w apartamencie. Wiedziałam, że ponownie chce ją wysłać do sklepu.
-Zayn, jeśli nie ma to w porządku ! - zawołałam za nim.
Jego głowa wychyliła się zza drzwi sypialni.
-Nie wyślę pani Morgan po winogrona. - powiedział ciepło.
-Dziękuję. - zachichotałam.
-Na dole jest bufet, za chwilę wrócę. - wysłał mi buziaka i zniknął.
-Oh.. - zamknęłam oczy.
Po chwili otworzyłam je, zaniepokojona.
-Wykład. - szepnęłam.
Co z jego wykładem ?
Przecież miał odbyć się w tym tygodniu. Chyba nie powiedział, że nie zamierza przyjechać.
Nie z mojego powodu.
Sięgnęłam po telefon i napisałam do Travisa. Odpowiedź dostałam natychmiast, okazało się, że wszystko przeniesiono na poniedziałek, z powodu choroby wielu wykładowców.
Widać nie jestem jedyna. Oddychając z ulgą odłożyłam telefon, ale wcześniej podziękowałam za odpowiedź i za to, że zapytał jak się czuję i życzył powrotu do zdrowia.
-Z kim ty piszesz ? - usłyszałam głos Zayna, który na moje wielkie zaskoczenie był pełen gniewu.
Spojrzałam na niego, odkładając telefon. Stał ze ściągniętymi brwiami, w ręku trzymał reklamówkę winogron.
-Do Travisa. Coś się stało ? - zapytałam zmartwiona.
-Po co ? - warknął.
-Chciałam się zapytać kiedy odbędzie się bankiet, na którym miałeś wykładać.
-Nie mogłaś zapytać o to mnie ? - zapytał, odkładając winogrona obok szafki nocnej.
-No ja...Mogłam, ale...Ale ja...
-Ale co ? - skrzyżował ramiona - Coś cię z nim łączy ?
-Oczywiście, że nie. - zmarszczyłam brwi.
Westchnął, nie spuszczając ze mnie wzroku. Potem zerknął na zegarek na nadgarstku.
-Musisz się zdrzemnąć, już popołudnie.
Zagryzłam wargę.
-Dobrze. - powiedziałam cichutko, kiwając głową.
Położyłam się, a on podszedł do mnie, przykrył kołdrą i pocałował czule w czoło.
-Daj mi swój telefon.
-Co ? Dlaczego ?
-Chcę coś sprawdzić. - wziął moją komórkę i schował do kieszeni.
-Nie ufasz mi.
-Tobie tak. To jemu nie ufam. - zasłonił rolety i zostawił włączoną lampkę nocną. Potem bez słowa wyszedł z pokoju, a mnie zostawił samą i oszołomioną
Nie dość, że traktuje mnie jak dziecko, to jeszcze to.
Jest zbyt zaborczy. I zazdrosny. Boję się co może z tego wyniknąć...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz