poniedziałek, 30 czerwca 2014

Sweet Dreams, Rozdział 45

28 sierpnia...O co chodzi z tą datą ?


Patrzyłam na zdezorientowanego Maxa. Patrzył raz na mnie, raz na Zayna, który wciąż trzymał gorące ręce na moich ramionach.
-Max, ja to wyjaśnię...
-Jemu chcesz TO WSZYSTKO wyjaśnić ? - usłyszałam za sobą poirytowany głos.
Odwróciłam się w stronę Zayna, zmuszając go by zabrał ręce.
-To nie tak jak myślisz.
-Porozmawiamy w samochodzie.
-Nigdzie z tobą nie idę ! - powiedziałam, gdy mocno chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.
-Ej, ej, zostaw ją ! - wtrącił Max, wstając od stołu.
Zayn zatrzymał się w pół kroku. Spojrzał na mnie i uniósł brew, wyraźnie zdziwiony. Powoli odwrócił się w stronę chłopaka.
-Możesz powtórzyć ?
-Powiedziałem: Zostaw. Ją.  - powtórzył wolniej i wyraźniej.
Parsknął.
-Skarbie, daj spokój... - położyłam dłoń na ramieniu Zayna, mając nadzieję, że to czułe słowo i gest go trochę uspokoją.
-Jay, czy to ten szczeniak, który wykorzystywał cię w liceum ? - zapytał, nie spuszczając wzroku z Maxa.
-Nigdy jej nie skrzywdziłem ! - warknął - Myślisz, że jeśli jesteś pod krawatem to możesz ją tak po prostu poślubić ?
-Przynajmniej ja nie rżnąłem jej w brudnej toalecie.
Max nie wytrzymał i uderzył go z całej siły w twarz. Nie zdążyłam zareagować, gdy Zayn nagle rzucił się na niego, wywracając przy tym trzy stoliki i prawie wpadając na kelnerkę.
-Przestańcie ! - krzyknęłam, gdy nagle czterech znajomych mi pracowników Goldman Sachs wstało, by ich rozdzielić.
-Zayn, zostaw go ! - widziałam, że ma przewagę.
Nagle coś chrupnęło, a może nawet pękło...Czyja kość się roztrzaskała ?
-Chłopaki... - mruknęłam i nie dokończyłam, ponieważ czułam jak kręci mi się w głowie. Złapałam się ramienia jednego z pracowników.
-Panno Peterson... - powiedział, ale prawie go nie słyszałam.
-J-ja...ja muszę wyjść...
Przez mgłę widziałam, że Zayn odchodzi od Maxa i patrzy w moją stronę. Wybiegłam natychmiast z kafejki i oparłam się ręką o ścianę, widząc na ziemi krew. Złapałam się za nos.

-Cholera... - mruknęłam.
Po chwili zaczęłam intensywnie wymiotować, padając przy tym na kolana.
-Jay ! - słyszałam za sobą czyjeś krzyki, gdy nagle padłam na ziemie wciąż krwawiąc, ale na szczęście nie wymiotując. - Dzwoń po karetkę ! Natychmiast !


Obudziłam się, cicho jęcząc.
-Ćśśś.... - czarnoskóra kobieta w podeszłym wieku gładziła mnie po czole i uśmiechała się łagodnie.
-Sam ? - zmarszczyłam brwi - Co ty tu...
Przerwał mi jej śmiech.
-Nie, nie jestem Sam. - powiedziała rozbawiona - Jestem jej siostrą bliźniaczką.
-Nie wiedziałam, że Sam ma siostrę....do tego bliźniaczkę. - zmarszczyłam brwi - Gdzie ja jestem ?
-W przychodni. - szepnęła - Nazywam się Martina Thomson. Uspokój się słoneczko. Wszystko jest w porządku, poobijałaś się tylko trochę.
-Rozumiem...Gdzie jest Zayn ?
-W poczekalni. Czeka na ciebie od ponad dwóch godzin.

-Spałam tak długo ? - poczułam silny ból głowy. - Kiedy mnie wypiszecie ?
-Jeszcze dzisiaj. Muszę zrobić USG, sprawdzimy co takiego zmusiło cię do wymiotów.

Wstała i sięgnęła po niebieski olejek i coś w rodzaju małej, białej, zaokrąglonej na końcach pałki. Kazała mi zsunąć z bioder spódnice i rozpiąć koszulę. Rozsmarowała olejek na moim podbrzuszu i przejechała po nim białą pałeczką. Dzięki temu na niewielkim ekranie nad moją głową widziała co kryje się w środku.
-A to ciekawe... - szepnęła, marszcząc brwi.
Po chwili podała mi papier bym wytarła z brzucha olejek i wydrukowała to co zobaczyła. Zadała mi kilka pytań na temat mojego miesiączkowania i współżycia, po czym zapisała coś w notesie.
-Cóż panno Peterson.. - westchnęła i spojrzała na mnie. 
Siedziałam naprzeciwko jej białego biurka na drewnianym krześle.
-Mogę stwierdzić, że 28 sierpnia.... -spojrzała na mnie - Pański narzeczony, spłodził potomka. Moje gratulacje, jest pani w ciąży. 

sobota, 28 czerwca 2014

His Inferno. Rozdział 2

Pakując zeszyty do mojego różowego plecaczka, usłyszałam za sobą chłopięcy głos.
-Nie przejmuj się nim, coś go znowu ugryzło.
Odwróciłam się i napotkałam niebieskie oczy jakiegoś chłopaka. Jego włosy były krótko ścięte i brązowe. Ubrany był w biały t-shirt, a na nogach miał ciemne dżinsy i trampki, które wyglądały na o wiele droższe niż moje tenisówki.
-Travis Montoya. - wyciągnął rękę w moją stronę - A ty musisz być Julia Peterson.
Zarumieniona, uścisnęłam lekko jego dłoń, która (jak wszystkie inne) wydawała się gigantyczna w porównaniu do mojej.
-Miło mi cię poznać. - powiedziałam prawie niesłyszalnie.
-Hej, co ty taka przerażona ? - uniósł rozbawiony brew - Trochę pokrzyczy i da ci spokój.
-Jestem wrażliwa na czyjeś krzyki. - mówiłam, czując jak moje oczy robią się wilgotne - Lepiej już pójdę. Nie chcę, żeby wkurzył się jeszcze bardziej. - odchrząknęłam.
-Spotkamy się później ? Możemy pójść na kawę, lub coś w tym stylu..
Podniosłam na niego lekko zdziwiony wzrok.
-Nie chcę się narzucać. - powiedział pospiesznie - Po prostu...Cóż, już mija pierwszy semestr, a nie zauważyłem, byś kogokolwiek tutaj poznała, więc pomyślałem, że..
-W porządku, Travis. Dziękuję za zaproszenie. Nie wiem, czy znajdę dzisiaj czas, więc może jutro po zajęciach ?
Uśmiechnął się z wyraźną ulgą na twarzy.
-Jasne. Zgadamy się jutro.
-Do zobaczenia. - założyłam plecak na ramiona i nerwowo naciągając rękawy bordowej bluzy na nadgarstki, poszłam do gabinetu profesora.



Kilka razy zastukałam kostkami dłoni o drewniane drzwi.
-Wejdź. - rzucił ostro.
Wzdrygnęłam się. Wiedział, że to ja, pomimo tego, że przychodzę tu pierwszy raz.
Niepewnie weszłam do środka, zamykając za sobą uchylone drzwi i szykowałam się na wybuch. Profesor siedział przy swoim dużym biurku, o które podpierał się łokciami. Jego podbródek spoczywał na splecionych dłoniach.
-Chce mi pani coś powiedzieć, panno Peterson ? - zapytał, spod okularów.
Wiem co chciałam wtedy powiedzieć, ale się nie odważyłam...Jeszcze nie.
-Chciałam przeprosić za moje zachowanie na pańskim seminarium. Powinnam była uważać. - spuściłam głowę i wbiłam wzrok w swoje tenisówki.
Szlag, dlaczego tak szybko się rumienię ? Może tego nie zauważył ? W staromodnie urządzonym pomieszczeniu panował półmrok, który zapewne ukrył moje załzawione oczy, ale nie czerwone policzki.
Do podniesienia głowy zmusiła mnie jego dłoń, która właśnie uderzyła o blat biurka. Spojrzałam na niego wielkimi oczami. Podniósł się, opierając rękami o biurko.
-Nigdy nie uważasz na moich lekcjach ! - podniósł głos i zdjął okulary, ukazując piękne, ale rozwścieczone oczy - Jeżeli jeszcze raz nie będziesz znała odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie, to...
-Rozumiem. - wtrąciłam, zamykając oczy - Przepraszam, panie profesorze. To się więcej nie powtórzy.
-Przerwałaś mi.
-Przepraszam.. - wyszeptałam i schowałam twarz w dłoniach, kryjąc mokre policzki.
Słyszałam, że do mnie podchodzi. Odsłoniłam oczy i widziałam, że stoi niecałe pół metra ode mnie.
-Oddaj mi ten zeszyt. - powiedział, nieco spokojniej.
Spojrzałam na niego.
-J-jaki zeszyt ?
-Ten, w którym co lekcje coś rysujesz.
-J-ja tylko robię notatki. Niczego nie rysuję.
Wyciągnął rękę.
-Zeszyt, panno Peterson. - rzucił ostro - I będzie mogła pani iść.
Trzęsącymi się dłońmi zdjęłam plecak z ramion i znalazłam mój szkicownik.
-Proszę, panie profesorze, ja nie che by pan...
-Bez dyskusji !
Przetarłam łzy.
Wziął do reki zeszyt.
-To wszystko. Do widzenia. - powiedział, odwracając się i kładąc mój zeszyt na biurku.
Zasłoniłam usta, by stłumić szloch i wypadłam z jego gabinetu prosto na Caroline Jenkins.
W ręku trzymała dwa kubki kawy.
-Uważaj, Peterson ! - po chwili na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech, gdy zobaczyła moje łzy - Oj, widzę, że rozmowa z profesorkiem nie była przyjemna. - parsknęła - Cóż, idę poprawić mu humorek. - uśmiechnęła się zadziornie.
Spuszczając głowę minęłam ją i wyszłam z uniwersytetu prosto na gęstą ulewę.
Szłam chodnikiem, zastanawiając się co zrobi Malik gdy zobaczy to co kryje się w moim zeszycie.
Te wpisy, te wszystkie rysunki...
Przytuliłam mój plecaczek do piersi, potrzebując czyjejkolwiek bliskości.
Może na jakimś ciepłym kocu pod gwizdami...
Nie, nie myśl o tym. Nienawidzi cię, więc na pewno sobie ciebie nie przypomni.
Czy tylko dla mnie musi być taki ostry ? Teraz pije sobie kawę z tą lalą, a ja moknę tu na deszczu.
Przez niego spóźniłam się na autobus, a do domu mam za daleko, by iść piechotą. Do tego ten deszcz..
Mijające mnie samochody za każdym razem wjeżdżają w jaką kałużę, która moczy moje spodnie.
Jeden na szczęście zwolnił. Och, dzięki Bogu. Chwila, chwila, on się nawet zatrzymał.
Odwróciłam głowę w stronę czarnego jaguara słysząc, że szyba się osuwa.
-Wsiadaj. - usłyszałam.
Rozejrzałam się upewniając, czy to na pewno do mnie. A jednak. Bóg się zlitował.
Otworzyłam drzwi i usiadłam na skórzanym siedzeniu, które momentalnie się zabrudziły. Niepewnie zapięłam pas i ponownie wtuliłam się w mój plecaczek.
-Dziękuje, profesorze Malik.
-Czemu nie jechałaś autobusem ? - rzucił oskarżycielsko.
-Spóźniłam się.
Kątem oka widziałam, że zaciska szczękę. Och, czyżby poczucie winy, panie profesorze ?
-Gdzie mieszkasz ?
-Na Yorkville.
Starał się ukryć zaskoczenie. Pewnie dlatego, że Yorkville to dosyć bogata dzielnica.
Niestety ja bogato nie mieszkam. Znalazłam wolne mieszkanko w jakimś bloku, którego przeważnie nikt nie uwiecznia na zdjęciach tej dzielnicy.
-Sądziłam, że jest pan teraz z Caroline. - ludzie, dlaczego ja mówię tak cichutko ?
-Przesadza z dnia na dzień. - powiedział rozdrażniony - Nawet wie jaką kawę piję.
-Podkochuje się w panu. 
Zerknął na mnie z ukosa.
-Nie będę na taki temat rozmawiać ze swoją studentką. I tak źle zrobiłem, proponując ci podwózkę.
Spuściłam głowę na blade dłonie.
-Jeśli to dla pana problem, po prostu niech się pan zatrzyma i ja..
-Panno Peterson, proszę. - przewrócił oczami - Jestem pewien, że nie ma się pani komu o tym pochwalić, więc to nie problem.
Nóż w serce. Nawet on wiedział, że nie mam tu przyjaciół.. 
Spojrzał na mnie po czym zacisnął dłonie na kierownicy.
-Przepraszam. - pokiwał głową  - Nie powinienem...
-Ma pan racje. - mruknęłam i spojrzałam w okno.
W tym miesiącu Toronto było tak deszczowe, że nawet nie mogłam dostrzec ludzi na chodnikach. Ulewa była naprawdę intensywna.
-Chyba powinienem wypić tą kawę - powiedział po chwili - Może miałbym dzięki temu lepszy nastrój. - zatrzymaliśmy się pod moim blokiem.
-Cóż...Mogę pana zaprosić.
Zmarszczył brwi.
-Jeśli dobrze zauważyłam, Caroline miała kawę z sieci Costa Coffee. Też ją piję.
-Naprawdę ? - starał się, by zabrzmiało to obojętnie. 
-Mhm. - przytaknęłam z lekkim uśmiechem - To byłyby przeprosiny za to, że..
-O nie, to ja powinienem panią przeprosić.
Po chwili wahania ponownie odpalił silnik.
-Co pan robi ?
-Zapraszam panią do siebie na kawę. - westchnął, widocznie zniechęcony, ale sumienie kazało mu to zrobić: zaprosić mnie na filiżankę kawy.
-Chyba nie powinnam..
-Proszę się ze mną nie kłócić. - spojrzał na mnie - Ja też nie jestem za bardzo zadowolony, ale muszę pani wynagrodzić całe półrocze.
Powinieneś wynagrodzić mi całe 3 lata, kiedy cię przy mnie nie było...
-I sądzi pan, że kawa to wszystko załatwi ? - powiedziałam cicho, wpatrując się w ulicę.
Nie odezwał się. Przez resztę drogi żadne z nas nic nie powiedziało.



Mieszkał na Bay Street, jednej z najdroższych dzielnic Toronto pełnej drapaczy chmur, drogich butików, restauracji i muzeum. 
Pomijając oczywiście inne luksusowe miejsca jak teatry, czy pięciogwiazdkowe hotele.
Mieszkał w trzydziestopiętrowym wieżowcu, którego nazwy nie znałam. Nadal padało, więc zmokłam jeszcze bardziej w drodze do głównego wejścia. Gdy czekaliśmy na windę, zastanawiałam się, czy zajrzał już do mojego zeszyciku..
Nim zdążyłam to dwa razy przemyśleć, to pytanie wydostało się z moich ust.
-Jeszcze nie. - odparł chłodno - Ale zamierzam zrobić to dziś wieczorem.
-To moje prywatne sprawy. - zdziwiła mnie odwaga tych słów.
-Za każdym razem robisz coś w nim na tak ważnych zajęciach, jak seminaria, Julianno. Mam prawo sprawdzić, co jest ważniejsze od moich zajęć.
-Jeszcze nigdy nie przeoczyłam nawet jednego, jak może pan sądzić, ,że jest coś ważniejszego ? - wydukałam cicho, gdy nagle drzwi windy się otworzyły.
-Może sama mi powiesz ? - zapytał, wciskając "30". Nie spodziewałam się, że mieszka na samej górze.
Moją odpowiedzią był kolejny rumieniec.
-Więc sam to sprawdzę. - odparł.
Przygotował naprawdę pyszną kawę. Gdyby nie była tak gorąca zapewne wypiłabym ją jednym haustem, ale starałam się zachować umiar.
Jego mieszkanie było większe niż wszystkie z mojego bloku razem wzięte. Widziałam, że uwielbia włoską sztukę. W końcu to właśnie o niej były jego seminaria. Miał nawet kilka rzeźb, ale większość to obrazy najpopularniejszych artystów, np. "Dante i Beatrycze"  Holidaya. Nie jestem pewna co do tytuły, ale wydaje mi się, że zgadłam.
Siedzieliśmy przy blacie marmurowego barku. Zauważyłam, że profesor skończył już pić swoją kawę, gdy nagle otworzył teczkę i wyjął z niej mój szkicownik.
-Może wspólnie omówimy to, co znajduje się w środku.
Gdy chciał go otworzyć, filiżanka wypadła mi z ręki i roztrzaskała się na podłodze.
-O mój Boże.. - padłam na kolana i zaczęłam wszystko zbierać -Tak mi przykro, domyślam się, że była droga, ja nie chciałam...
-Panno Peterson, proszę wstać. - stanął nade mną.
-Wszystko pozbieram, tylko błagam niech pan nie otwiera tego zeszytu przy mnie, profesorze. 
-Julianno, wstawaj z tych kolan, natychmiast.
-Ale ja..
-Julianno ! - warknął, co zmusiło mnie do postawienia się na dwóch nogach.
Po chwili jego głos nieco złagodniał.
-Muszę otworzyć to przy tobie, ponieważ po to cię tu zaprosiłem i... - przerwał, gdy zauważył niepokój na mojej twarzy.
-Wiec...więc pan zaprosił mnie tu tylko po to, żeby ponownie opieprzyć mnie za mój zeszyt ?
-Nie chciałem na ciebie krzyczeć, tylko..
-Myślałam, że naprawdę jest panu przykro za to jaki był pan dla mnie okropny od samego początku.
-Nie jest mi przykro, Julianno. - rzucił - Ja...ja z natury jestem...Nie miły.
-To jest właśnie pana piekło ?
Zamarł. Spojrzał na mnie wielkimi oczami.
-Skąd wiesz, że...
-Muszę już iść. - zabrałam swój plecak i skierowałam się w stronę windy - Dziękuje za kawę, profesorze Malik. I proszę się nie martwić, nie mam przyjaciół, więc nikt się nie dowie, że spędził pan popołudnie ze zwykłą studentką.
Patrzył na mnie jeszcze, gdy drzwi windy się zamykały. W końcu zjechałam na dół, a go zostawiłam samego z moim zeszytem pełnym jego narysowanych portretów, wklejonych zdjęć  i wpisów w stylu "8 sierpnia. Profesor wygląda dzisiaj zabójczo".
Na pewno humor mu jutro dopisze...

środa, 25 czerwca 2014

His Inferno. Rozdział 1


Prolog


*

Dziewiętnastolatka szła do sąsiedniej, dużej posiadłości o czarnym dachu, białych ścianach z pięknym ogrodem i dróżką prowadzącą prosto do lasu.
Poprawiła wysokiego kucyka, podciągnęła czarne leginsy i weszła na patio, widząc, że drzwi są otwarte.
Pewnie Martha znowu sprząta  - pomyślała o kobiecie, którą traktowała jak drugą matkę.
Przeraziły ją krzyki dochodzące ze środka. Marszcząc brwi, naciągnęła szarą bluzę na biodra, czując chłód nadchodzącego wieczoru i stanęła w drzwiach.
-Ty się zawsze, kurwa o coś przypierdalasz ! - słyszała, obcy jej głos.
Rozejrzała się po salonie. 
Ujrzała swoją przyjaciółkę, płaczącą w ramionach swojego starszego brata.
Ale gdzie był najstarszy ? Miał dzisiaj przyjechać. Miał tu być. Chciała go w końcu zobaczyć, a nie codziennie wpatrywać się w zdjęcia, które dostała od Marthy.
-Anabel.. - podbiegła do dziewczyny - Co się stało ? - zerknęła na Austina, z pytaniem wypisanym na twarzy.
-Nie powinnaś tu teraz być. - odparł - Ty też, Anabel. - pomógł siostrze wstać i skierował się w stronę drzwi. - Chodź, Julianno.
-Ale....Ale, gdzie jest Martha ? - dopytywała, bawiąc się rękawami o wiele za dużej bluzy.
Bluzy, która należała do niego. Ją też sobie przywłaszczyła.
-Na górze. Jerry z nią jest, nic jej nie będzie.
-A co z...
-On nie powinien cię teraz obchodzić. Zabieram Anabel do hotelu, a ty Julio, powinnaś jak najszybciej wracać do rodziców.
Zatrzymała się w miejscu i gdy stała na patio, patrzyła jak jej przyjaciółka razem z bratem odjeżdżają starym samochodem Jerry'ego.
-I co, odjechał ? - usłyszała gdzieś za sobą rozbawiony głos.
Dopiero, gdy się odwróciła zorientowała się, że w salonie panuje kompletny bajzel.
Porozrzucane poduszki, przewrócony wazon z ulubionymi hiacyntami Marthy, rozbity stolik do kawy...
Z przerażeniem podniosła wzrok na drzwi kuchni. Zauważyła ruszający się cień.
Weszła do środka i ujrzała wysokiego mężczyznę stojącego przy oknie z butelką wina w ręku (kompletnie pijanego) 
To on ! Boże, to on, nie tylko zdjęcie !
Promienie zachodzącego słońca sprawiały, że wyglądał, jakby stał w płomieniach...
-Julianna. - rozłożył ręce na powitanie, zapewne znając jej imię z historyjek jego młodszej siostry - Nie przywitasz się ze mną ? - spojrzał na nią z ukosa, unosząc brew.
Niepewnie podeszła do niego. 
-Śmiało, Calineczko. - wykrztusił z łagodnym uśmiechem. Niewytrzymała i owinęła ręce wokół jego tali i wtuliła się w jego pierś. W końcu mogła go dotknąć. Poczuć jego zapach.
Tak bardzo była zafascynowana mężczyzną, którego znała jedynie z opowiadań jego matki ( Marthy ) bądź młodszej siostry.
-Co się tu stało ? Biliście się ?
Z lekkim śmiechem odchylił głowę do tyłu.
-Chodź ze mną. - pociągnął ja w stronę tylnych drzwi.
-Jesteś pijany...Gdzie chcesz iść ?
Nachylił się tak blisko, że ich usta prawie się stykały. Wstrzymała powietrze.

-Boisz się, że zgwałcę cię w lesie, Julianno ? - wymruczał - Boisz się obcego pana  ?
Jego czarne włosy kusząco przysłaniały jego czoło i delikatnie brązowe oczy. Odgarnęła jeden kosmyk, który był tak długi, że mogła założyć mu go za ucho.
Zachichotał.
-Milutka jesteś. - przyznał z uśmiechem - No chodź.
Po chwili byli już na tyłach ogrodu, gdzie Julia próbowała usiąść na ławce, ale powstrzymał ją i pociągnął w stronę drzewa.
Posadził ją sobie na kolanach i oparł głowę o pień, w głębokim zamyśleniu.
Niepewnie oparła głowę o jego ramię.
-Pamiętam tę bluzę ! -powiedział nagle, ciągnąc za materiał jej ubrania - Zostawiłem ją tu kiedyś...Widzę, że ją sobie przywłaszczyłaś. - wyszczerzył zęby.
-Myślałam, że jej nie używasz....Martha mi ją dała.
Zmarszczył brwi jakby, nie rozumiał.
-Twoja mama. - mówiła spokojnie. Ciągle miała świadomość, że jest pijany.
-Ja nie mam już mamy, Julianno. - szepnął, intensywnie się w nią wpatrując - Miałem raz jedną, wiesz ?
Nie wiedziała co odpowiedzieć.
-Cóż... - poprawiła się na jego twardych nogach - Ja też mam jedną.
-Opiekuje się tobą. - nie wiedziała, czy było to pytanie, ponieważ przeraził ją to jak zniżył głos, a jego spojrzenie stało się ciemniejsze.
Zgwałci mnie, o nie, na pewno, Boże siedzę pijanemu na kolanach.
-T-tak..Opiekuje się mną. - wyjąkała.
Wzdrygnęła się, gdy uniósł rękę. Ciepłe opuszki jego palców powędrowały do jej policzka.
-Wyglądasz jak moja mama... - szepnął - Kiedy jeszcze żyła.
Zmusiła się do uśmiechu, Tak bardzo była zachwycona jego urodą. Tak wiele dobrego o nim słyszała, bardzo chciała go poznać...A teraz siedzi na jego kolanach.
-Cieszę się.
-Moja mama była piękna. - mruknął - Zaopiekujesz się mną ?
-A Martha ?
-Martha mnie adoptowała. - spuścił głowę na jej małe piersi - A ty możesz mnie tam wpuścić.
-Gdzie ?
-Tutaj - postukał palcem nad jej piersią - Twoje serduszko jest jeszcze małe, prawda ?
-Bardzo małe. Nie zmieścisz się.
Już cię tam wpuściłam...
-Czemu tak sądzisz ?
-Bo twoje serce jest zbyt duże.
Po krótkiej ciszy odpowiedział.
-Ja nie mam serca. - podniósł głowę. Na jego pięknej twarzy malował się smutny uśmiech. - Siedzę w piekle.
-Jakim piekle ?
-Moim piekle.. - westchnął...
Jego piekło.
-Wyciągnij mnie z niego, Julianno. - szeptał - Obiecaj mi.
Przełknęła głośno ślinę.
-Obiecuję ci. - delikatnie przeczesywała palcami jego miękkie włosy. 
Mówił do niej tak czule, a znali się jakieś piętnaście minut...
Nie mogła uwierzyć, że w końcu go spotkała. Dwa lata temu Anabel postanowiła sobie powiesić jego zdjęcie w pokoju. Julia była tak nim zachwycona, że jej przyjaciółka wręczyła jej to zdjęcie. Od tamtej pory trzyma je pod poduszką w pokoju. Zakochała się w nim, ale widziała go jedynie na fotografiach, które Martha trzymała w albumie i na tym, które codziennie przytulała do snu.
A teraz był już przy niej.
-Słyszałam, że już jutro wyjeżdżasz. - powiedziała, gdy czuła, że chce jej się spać.
-Pierdolony uniwersytet. - wyjaśnił. 
-Będziesz profesorem ?
-Mhm...Wyjadę do Kanady. - mówił, półprzytomny. - Znajdziesz mnie, aniele ? 
Może wtedy wyciągniesz mnie z mojego piekła ?
-Nie wiem, czy mi się uda. - tak naprawdę za bardzo nie wiedziała o czym on mówi, ale wolała przytakiwać.
-Jesteś aniołem...Powinno ci się udać. - spojrzał jej w oczy - Wierzę w to. 
Zadrżała, pod intensywnością jego spojrzenia. - Chodź, jesteś śpiąca.
Kazał jej z altanki wyciągnąć koc, po czym rozłożyć go na trawie. 
Sam nie dałby rady..
Leżeli na łyżeczkę. Wtulał się w jej plecy, czując, że zaraz zaśnie...
-Będziesz tu gdy się obudzę ? - spytała, splatając palce swojej dłoni z jego palcami.
-Nie. - wychrypiał.
-Przykro mi..
-Nie wrócę zbyt szybko...
-Dlaczego ?
Parsknął.
-Pogrążę się wystarczająco.
Wolała nie kontynuować, więc zamknęła buzię.
-Znajdziesz mnie, mój aniele ? - zapytał ze smutkiem w głosie.
-Znajdę.
-Obiecaj mi. - czuła na szyi jego wilgotny oddech.
-Obiecuję ci, że cię znajdę.
-Dziękuję ci, Julianno.
Po tych słowach oboje zasnęli.
Następnego ranka obudziła się niby szczęśliwa, lecz po chwili dotarło do niej, że jest sama.
-Zayn ? - rozejrzała się - Zayn, nie... - padła na koc i zalała się gorącymi łzami.



*


-Panno Paterson, proszę powtórzyć.
Zerwałam się na dźwięk swojego imienia. Piętnastu studentów trzeciego roku odwróciło się i wpatrywało w moje wystraszone oczy. 
Spojrzałam na profesora, czując jak narasta w nim wściekłość.
-O czym pani tak rozmyśla ? - skrzyżował duże ramiona i widziałam, że stara się powstrzymać wybuch.
-J-ja...ja tylko..
Co mam powiedzieć ? O tym jak wtulałeś się we mnie kilka lat temu ? Jak spaliśmy razem na kocu ?
-A więc po zajęciach zapraszam do mojego gabinetu. - warknął, zatrzasnął dziennik i wyszedł, a zaraz po tym rozległ się dzwonek.
Jaką miałam nadzieję przychodząc na te studia ? Że mnie pozna i powie, że mnie kocha ?
Zapomniałam pominąć fakt, że trzy lata temu w tamtą piękną noc w ogrodzie jego rodziców...
....był tak pijany, że już następnego dnia mnie nie pamiętał.



Bardzo, bardzo, bardzo proszę was o komentarze bo chciałabym wiedzieć co sądzicie :> <3

wtorek, 24 czerwca 2014

*o* !

Dziewczyny, dziewczyny, dziewczyny !
Boże, taką mam wenę  *u* 

Aż musiałam się z wami podzielić...Żeby was ostrzec :D
Już niedługo nowe opowiadanie, dodam je w czasie pisania Sweet Dreams, więc nie martwcie się, że kończę Zayna i Jay, ale nie mogę się doczekać aż opublikuje mój nowy pomysł *,* !
Może niekoniecznie "nowy" ^^

Podpowiem :>
Łapcie za mundurki, ponieważ "pan profesor" powraca...

wtorek, 17 czerwca 2014

Sweet Dreams, Rozdział 44

Wychodząc z windy w recepcji przywitałam się panią, która robi najlepszą kawę w całym Goldman Sachs.
-Dzień dobry, Sam. - uśmiechnęłam się do ciemnoskórej kobiety w podeszłym wieku. Była ubrana w kwiecisty fartuch a jej czarne loki upięte były w wysokiego koka.
Pasowałaby na moją babcię.
-Cześć Jay. Gdzie się wybierasz ?
-Mam przerwę, idę na spotkanie z dawnym przyjacielem. - gdy chciałam ją wyminąć, złapała mnie za rękę w łokciu i porwała w najbliższy kąt.
-Nienawidzisz tego chłopca ?! - zapytała szeroko otwartymi oczami - Jeśli mój pracodawca, a zarazem twój PRZYSZŁY MĄŻ dowie się, że spędzasz wolne chwile z jakimś chłoptasiem, karze ochronie wydłubać mu oczy, a później udusi własnymi, gołymi rękami ! - syknęła ostrzegawczo. Pierwszy raz widziałam wzrastający w niej temperament. - Uch, aż mi się ciśnienie podniosło. - złapała się za serce i odsunęła o pół kroku.
-Skąd wiesz, że Zayn jest...
-Kompletnie o ciebie zazdrosny ? - dyszała - Dziecko, codziennie donoszę mu kawę bądź lunch. Słyszę jak rozmawia o tobie z Benem i resztą ochrony. Lub nawet z własną matką. Jestem dla niego jak babcia, mnie też wiele powiedział.
Zdziwiły mnie jej słowa, a zwłaszcza ostatnie zdanie. Nie sądziłam, że Zayn i Sam mają tak dobre i bliskie relacje.
-A pro po, właśnie szłam po jego zamówienie dla was  o b o j g a. - podkreśliła, a jej oczy stały się szersze.
-Udawaj, że mnie nie spotkałaś i nic mu nie mów. Porozmawiam z nim o tym później. Okej ?
-No nie wiem kotek, on będzie bardzo....
-Nic mu nie mów. - powtórzyłam - Proszę.
Westchnęła ciężko, a ja wydęłam dolną wargę.
-No dobrze, leć.
-Dziękuję !
Już chciałam iść, ale znowu mnie zatrzymała.
-Ale, wiesz jaka ze mnie papla. Nie wiem czy wytrzymam i się nie odezwę.
-Nie wkurzy się ! - zapewniłam z uśmiechem i odeszłam.




Kafejka którą wybrałam była dosyć duża i całkiem niedaleko Goldman Sachs. Postanowiłam się przejść i jednocześnie spalić porannego batonika.
Max stał pod kafejką z rękami włożonymi do kieszeń luźnych, znoszonych czarnych jeansów. Na nogach oprócz nich miał jeszcze czarne converse. Czekoladowe włosy jak zawsze w seksownym nieładzie, ciemne oczy lekko podkrążone zapewne od wieczornych prób i wiecznego niewysypiania się co zniszczyło nieco jego cerę, ale to nie przyćmiewało jego boskiego, chłopięcego uroku.
E tam chłopięcego, Max był już mężczyzną.
Pomarańczowy bezrękawnik z logo jakiegoś zespołu odsłaniał wyrzeźbione ramiona i mnóstwo tatuaży.
Nadal ma ten kolczyk w wardze...Zawsze ranił mnie przy upojnym całowaniu, które było rzecz jasna naszą codziennością w szkole średniej.
Zauważyłam, że przekuł również nos i chyba dorobił dziurki w obu uszach. Nie zabrakło również nowych tatuaży.
Nagle spojrzał w moją stronę. Wyglądał trochę niedbale, ale uśmiech ukazujący szereg białych, lśniących zębów mówił sam za siebie. Był uosobieniem męskiego piękna. Wprost idealny, niegrzeczny chłopiec.
Taki był również w sypialni. I w samochodzie...I w toalecie....I w barze...I w namiocie....Kempingu...
Pieprzyliśmy się wręcz wszędzie.
-Kogo ja widzę ? - zaczął powoli podążać w moją stronę, powolnym, spacerowym krokiem. -Nieznośna Jay w końcu dorosła.
Miał racje, wyglądaliśmy teraz zupełnie różnie. 
On - tak jak opisywałam i ja - w czerwonej ołówkowej spódnicy, czarnych szpilkach, białej koszuli i w czarnym żakiecie.
Skórzana torebka zastąpiła wełnianą torbę z pacyfką, którą nosiłam w liceum. Reszta "stroju do pracy" w ogóle nie była podobna do kolorowych trampek, luźnych dresów, roztarganych włosów i koszulek w stylu retro.
O tak, od tamtych lat zmieniło się sporo w moim życiu...
-Jay Peterson. - rozłożył ręce - Jak miło cię znowu widzieć.
Zaśmiałam się.
-Cześć Max. 
Pocałował mnie delikatnie w policzek, budząc ukryte pragnienie w moim wilgotnym wnętrzu po czym przytulił mnie tak mocno, jakby ten jeden uścisk miał "nadrobić" te wszystkie lata.
Pachniał niemalże tak samo;  wyprane siedzenia w vanie, tania woda kolońska i seks...dużo seksu.
Uwielbiam, to znaczy  u w i e l b i a ł a m  jego zapach...
-Wypiękniałaś. - powiedział z lekką chrypką.
-Ty chyba też.
-Chyba ? - uniósł brew i uśmiechnął się figlarnie.
Z uśmiechem przewróciłam oczami.
-Chciałem po ciebie przyjechać do tego całego...Goldman Sachs, ale raczej mój ubiór nie jest zbyt odpowiedni.
-Ciężko mi to przyznać, ale masz racje. 
Zaśmiał się, głębokim, gardłowym śmiechem.
Mrrr.
-Wejdziemy ? - kiwnął głową w stronę kafejki.
-Jasne.
I tutaj poległam.
Weszliśmy na środka. Napotkałam same znajome twarze pracowników tej pieprzonej firmy.
Wiedziałam, że trzeba wybrać inne miejsce ! ! !
No nic. Starając się zachować spokój zajęłam miejsce przy jednym stoliku pod oknem. Miałam świetny widok na zaparkowane, drogie samochody.
Po krótkiej rozmowie, podeszła do nas kelnerka. Mogłam ze spokojem odetchnąć.
Max jest zbyt pociągający... Nawet kelnerka, gdy zapisywała moje zamówienie, nie mogła oderwać od niego gorącego spojrzenia.
Ukłucie zazdrości...Jay, ogarnij się.
-Podajecie może piwo ? - spytał Max, nie zwracając uwagi na uwodzicielskie spojrzenia kelnerki tylko czytając menu.
-W butelce czy szklance ? - zapytała słodkim głosem.
-To piwo pije się w szklance ? - uniósł brwi.
Szturchnęłam go w łydkę.
-W butelce, proszę.  - powiedział szybko, rzucając mi rozbawione spojrzenie.
Dziewczyna odeszła, zostawiając nas z wielkimi uśmiechami na twarzy.
-No co ? - zaśmiał się.
-Zawsze robisz sobie żarty z ludzi. - upomniałam.
Nachylił się i oblizał pełne wargi.
-Z ciebie nigdy.
Westchnęłam.
-Max, nie wracaj do tamtego wieczoru...
-Co zrobiłem, Jay ? Tak nagle wyszłaś a następnego dnia wyjechałaś do Nowego Jorku. Nie odbierałaś ode mnie telefonów i...
-Wiesz co zrobiłeś. - wtrąciłam się mu - Tamta blondynka z wytatuowanym smokiem na ramieniu. Już nie pamiętasz jak jarały cię jej długie nogi ? 
-Wcale mnie nie jarała. Każdy facet się za jakąś ogląda, ale tylko na nią patrzyłem.
-Na okrągło o niej gadałeś, nawet przy nie, a tamtego wieczoru posunąłeś się już za daleko.
-Byłem pijany, uwiodła mnie i...
-Nie chcę o tym rozmawiać. - wymawiając te słowa zauważyłam, że podchodzi do nas kelnerkę z naszymi zamówieniami.
Max patrzył jak biorę pierwszy łyk kawy, tymczasem gdy sam wziął swoje piwo do ręki.
-Nie kłóćmy się o to. - powiedziałam - Było minęło.
-Sądziłem, że moglibyśmy znowu...
-Kurwa. - przerwałam mu, gdy w oddali na parkingu zauważyłam czarnego bentleya. Z przodu nie widziałam kierowcy...
-Co ? - chłopak spojrzał w tą samą stronę.
Nagle usłyszałam, że drzwi za mną się otwierają, co świadczył o tym również dźwięk dzwonka.
-Dzień dobry panie Malik, podać coś ? - zapytała właścicielka, stojąca za ladą.
-Nie, dziękuję Camilo.
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam znajomy głos i zacisnęłam powieki.
-Przyjechałem tylko... - poczułam dłonie na moich ramionach - Po moją narzeczoną.
Kurwa....Malik wkracza do akcji.

niedziela, 15 czerwca 2014

Sweet Dreams, Rodział 43

"Krzycz"
"Bądź cicho"
"Klękaj"
"Wstań"
"Krzycz głośniej".
Klaps, za klapsem.
Pejcz, kajdanki, szpicruty, laski do bicia....
Mam dość !
-Z-zayn... -  mruknęłam, budząc się. - Hmm...
Przetarłam oczy, czując na twarzy wschodzące słońce. Wciąż byłam w tamtym miejscu. Przez mgłę widziałam Zayna siedzącego na brogu łóżka i przecierającego zmęczone oczy. Był pół nagi. Nie wiem kiedy zdążył ubrać bokserki, najwyraźniej pospałam dłużej niż myślałam. 
Nie usłyszał mnie, więc wyciągnęłam rękę, którą cudem poruszyłam i przejechałam opuszkami palców po jego plecach. Odwrócił głowę i zmartwione spojrzenie w moją stronę...
Nie był już taki wspaniały jak kilka, może kilkanaście godzin temu. Jego oczy były przekrwione, jakby od płaczu. Włosy roztargane i jeszcze wilgotne od potu. Zaczerwieniona twarz świadczyła o jego zmęczeniu i o tym co znowu zrobiliśmy.
Co ON znowu zrobił...
-Nie....Nie przytulisz mnie ? - starając się uśmiechać, czułam jak resztki moich łez wypływają na skronie i na policzki.
-Chciałbym. - szepnął.
Przełknęłam ślinę i oblizałam suche wargi.
-Płakałeś ? - zapytałam piskliwym i zachrypniętym głosem.
Pokiwał twierdząco głową.
-M-miałeś koszmar ?
-Nawet dwa. - odpowiedział.
Przełknęłam resztki śliny i kontynuowałam.
-Opowiesz mi ?
-Znasz już jeden.
I wtedy zrozumiałam, że wcale o niczym nie śnił. Zapewne nawet nie położył się spać. Pierwszy koszmar; to co robił mi dzisiejszej nocy w Pokoju Zabaw.
-A drugi ? - dopytywałam.
Przełknął ślinę.
-Nie pamiętasz jak krzyczałaś ?
Podniosłam się i usiadłam, opierając o zagłówek łóżka. Czułam jak palą mnie wszystkie mięśnie.
-O czym mówisz ?
-Krzyczałaś przez sen. Płakałem razem z tobą.
-Musiało mi się coś przyśnić i...
-Mówiłaś, że mnie nienawidzisz.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego.
-Co ? - szepnęłam.
-I, że się mnie boisz.... - przerwał na moment - Nie mogłem cię uspokoić bo poznawałaś mój dotyk przez sen. Wyrywałaś mi się. Pierwszy raz czułem między nami tak wielki dystans, Jay.
-To tylko sen.
-Wiesz o czym one świadczą. Są częścią twojego życia.
-Zayn...
-Przykro mi, aniołku. - powiedział tak cicho, prawie niedosłyszalnie - Nie chcę cię więcej skrzywdzić. 
-O czym ty mówisz ?
-Posłuchaj mnie. - zamknął oczy i odwrócił głowę - Za parę dni wyjeżdżam do Kalifornii. Wtedy ode mnie odpoczniesz, a gdy już wrócę to...
-Zayn..
-...to będziemy się trzymać od siebie z daleka.
-Co...co ty mówisz... - czułam jak do gardła podchodzi mi żółć. 
Wyszłam spod kołdry, a gdy próbowałam się do niego zbliżyć wyciągnął rękę i powstrzymał mnie.
-Ben odwiezie się rano do domu. Oddasz mu pierścionek i....
Nie skończył, ponieważ usiadłam na nim okrakiem i owinęłam się wokół jego spoconego ciała tak mocno, że prawie nie mógł oddychać. Nie chciałam się już kłócić i zaprzeczać. Nie chciałam błagać. Nie chciałam o nic prosić.
Jedyne co mogłam zrobić w tamtym momencie to płakać. Jak małe dzieciątko, które potrzebuje miłości i czułości. Jeszcze nigdy tak nie płakałam. Dosłownie wyłam. Tak strasznie bolało mnie serce, jakby już nie było ze mną Zayna. Jakbym była sama w jakimś ciemnym pomieszczeniu, bez jedzenia, picia czy tlenu..Bez wszystkich rzeczy, które są niezbędne do normalnego funkcjonowania czy nawet życia.
To Zayn był moim życiem. Czym miałabym być bez niego ?
-Ko...k-kocham cię. - płakałam tak bardzo, że nie mogłam się wysłowić - Ko...kocham Zayn.
Nie mogłam się uspokoić. Zakręciło mi się w głowie. Nie wiedziałam, czy coś do mnie mówi, ponieważ nic nie słyszałam. W pewnym momencie wstałam i na ugiętych kolanach pobiegłam do łazienki uległych. Zdążyłam jedynie dobiec do zlewu, gdy nagle wczorajsza jajecznica ponownie znalazła się w moim gardle.
Gdy zaczęłam wymiotować zauważyłam krew. Po chwili podniosłam głowę i w lustrze zobaczyłam Zayna, który zatrzymał się w drzwiach na mój widok. Z nosa ciekła mi krew. Szybko opłukałam usta i zlew, a kiedy chciałam zabrać się za tamowanie krwotoku, mój narzeczony trzymał mnie w ramionach.
-Pochyl głowę. - powiedział spokojnie, chociaż czułam, że również jest wystraszony. - Oddychaj głęboko. 
Sięgnął po papier toaletowy i jakąś ścierkę, którą zamoczył w zimnej wodzie i położył mi na karku, a papier kazał mi trzymać przy nosie.
-Już dobrze. - szeptał.
Położył dłonie na moich ramionach i zaczął je delikatnie pocierać i masować.
Rzeczywiście się uspokoiłam...
-Nie mówiłeś mi, że jedziesz do Kalifornii. - zauważyłam tak samo cieniutkim głosem.
-To miała być niespodzianka. To właściwie wyjazd służbowy, ale chciałem, żebyś ze mną jechała, nie przeżyłbym tam bez ciebie...
-Więc zabierz mnie ze sobą..
Westchnął, objął mnie w tali i czule pocałował w czubek głowy, roznosząc po reszcie mojego ciała gorący dreszcz.
-Musisz ode mnie odpocząć.
-Wcale nie.
-Krzywdzę cię... Chcę, żebyś odpoczęła tę kilka dni.
-Zayn... - odłożyłam zakrwawiony papier - Mam zamiar spędzić z tobą resztę życia. Nie chcę od ciebie odpoczywać, no chyba że ty chcesz odpocząć ode mnie..
-Jay... - odwrócił mnie w swoją stronę i przytulił mocno, ale zarazem delikatnie, zważając na "uraz" mojego nosa. - Wiesz co mi się marzy ?
Owinęłam ręce wokół jego tali.
-Nie.. - wyszeptałam - Nie mam pojęcia.
-Czasami....Czasami myślę sobie jakby to było. - oparł policzek o moją skroń - Pusta wyspa z piaszczystymi plażami, cichy szum morza, gorące słońce....i my.
Kompletnie nadzy na jednej z plaż - szeptał - Co dawałoby mi możliwość wejścia w ciebie w każdej chwili, gdy tylko byśmy mieli na to ochotę. Rozumiesz mnie ?
Nic więcej nie byłoby nam potrzebne. Tylko jakaś bezludna wyspa z drewnianym domkiem. - wzruszył ramionami - Zero ludzi, Goldman Sachs, tych wszystkich kłótni i problemów...
Po chwili namysłu, gdy staliśmy w błogiej ciszy, położyłam dłoń na jego sercu.
-Mogłabym tutaj zostać ?
-Już cię tu raz zaprosiłem. - odsunął głowę by na mnie spojrzeć.
-A ja się nigdzie nie wybieram. - uśmiechnęłam się lekko - Lubię to serduszko.
-A ja lubię twoją pupę.
-Psujesz taki romantyczny moment. - zaśmiałam się i ponownie przytuliłam - Nie strasz mnie tak.
-Bo znowu obrzygasz mi zlew. - dokończył.
-Ej.. - zachichotałam, gdy nagle zaczęłam ziewać.
-Chodź. - wziął mnie na ręce i zaczął iść w stronę wyjścia.
-Idziemy rano do pracy, prawda ?
-Mamy jeszcze parę godzin. - wyszliśmy z Pokoju Zabaw i skierowaliśmy się do sypialni.
Nie sądziłam, że już zanim tam wejdziemy, ja zasnę w jego ciepłych ramionach...


     Trzeci dzień w pracy i trzeci dzień po niemiłym poranku w Pokoju Zabaw. Aktualnie byłam w swoim gabinecie i kończyłam uzupełniać ankietę, gdy ponownie odezwał się mój szef.
-Niech zgadnę. - mówił Brandon, poprawiając marynarkę - Kawa ?
-I ciastko. - odpowiedziałam, siadając za biurkiem.
Zaśmiał się.
-Nie ma sprawy. Wrócę do ciebie za dziesięć minut.
-Chwila. - zatrzymałam go - To TY jesteś moich szefem, więc to chyba JA powinna przynosić ci kawę i ciastko.
Machnął ręką.
-Jesteś jeszcze wykończona po minionym tygodniu, a spisałaś się dzisiaj na medal. - powiedział z uznaniem - Nadrobiliśmy dzisiaj  w s z y s t k o .
Klasnęłam w dłonie.
-Więc poproszę dwa ciastka.
-Ekstra. - puścił mi "przyjacielskie" oczko i zaraz po tym jak wyszedł, zaczął dzwonić mój służbowy telefon.
-Goldman Sachs,gabinet Jay Peterson. - odebrałam.
-Już nie mogę się doczekać aż będziesz mówić "Jay Malik".
Łagodny głos Zayna sprowadził mnie na ziemię. Zamknęłam oczy i padłam na oparcie krzesła, czując jak stado motyli buszuje teraz albo nawet rżnie się w moim podbrzuszu.
Kochaliśmy się przez cały tydzień, praktycznie bez przerwy nie wychodziliśmy z łóżka, byle tylko coś zjeść lub wziąć prysznic, a ja nadal chcę więcej.
-Jeszcze trochę, panie prezesie. - odpowiedziałam bawiąc się długopisem z logo Goldman Sachs - Bardzo za panem tęsknie, panie Malik.
-Och, ja za panią jeszcze bardziej. - mówił cicho - Mam nadzieję, że przegląda pani kreację na nasze przyjęcie.
-Do ślubu jeszcze daleko, proszę pana.
-Mówię o zaręczynach, głuptasku.
-Ach, więc mam na oku fioletową suknię, z czarnym paskiem. Pokażę ci w porze lunchu.
-Zjesz ze mną ?
-Jasne.
-Super. - przerwał na moment i powiedział coś do jednego z asystentów - Muszę kończyć, aniołku. Będziesz u mnie za pół godziny, tak ?
-Oczywiście, punkt 12:00.
-Okej, czekam na ciebie.
-Pa pa. - powiedziałam i odłożyłam telefon.
Minęło ledwie dziesięć sekund, gdy znowu zaczął dzwonić. Czego znów zapomniał ?
Pewnie powiedzieć, że mnie kocha.

-Goldman Sachs, gabinet Jay Peterson.
(I teraz, moje kochanie czytelniczki się na mnie ostro wkurzycie :D )
-No hej, laleczko.
Zerwałam się na równe nogi, słysząc głos po drugiej stronie słuchawki.
-Max ?
-A kto inny ? - zaśmiał się.
-O mój Boże, cześć ! - mówiłam energicznie - Co słychać ? Zapomniałam do ciebie zadzwonić po ostatniej imprezie.
-Luz, maleńka. Postanowiłem, że sam zadzwonię. Masz może czas, by się spotkać ?
-Cóż... - zerknęłam na zegarek. Przecież mam iść do Zayna... - Jasne.
-Super, kiedy ?
-Za pół godziny mam przerwę, więc może w jakiejś kafejce niedaleko mojego biura ?
-Spoko, prześlij adres.
-Okej, za chwilkę dostaniesz.
-Super, czekam !
-Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i po chwili zastanowienia wysłałam mu adres jednej z kafejek do której moglibyśmy iść i w której na pewno nie zobaczy mnie Zayn lub jakaś plotkara i papla z Goldman Sachs.
Przecież Zayn się nie wkurzy...Mogę jechać do niego wieczorem.
Postanowiłam napisać mu szybką wiadomość:

     "Przyjadę wieczorem. Nie złość się, coś mi wypadło. Kocham cię".

Chyba wystarczy. A Max jest muzykiem, pewnie nie ma za dużo czasu więc to jest świetna okazja by się z nim spotkać i powspominać.
A wspólnych wspomnień mamy razem...Sporo.
Bardzo miłych wspomnień...
Chyba dobrze, że się spotkamy, to nic wielkiego....Prawda ?